Coś, jakby promień światła padający na zakurzone okulary, jakby źródło z dna wyschniętego jeziora.

_MG_6248mamorandom

To jeszcze nie jest koniec roku, a tylko koniec wakacji. A ja już noszę w sobie potrzebę podsumowania tego trochę dziwnego roku, trochę upiornego, trochę jednak także wymarzonego roku i bezprecedensowego – jak to określa się go słowem, które zmieścić może wszystko. I mieści.

Ten rok we mnie zdziałał zmiany, których, o bogini, nie uda się cofnąć. I to są piękne zmiany. Może to magiczne 36 lat… Może po prostu trochę już dojrzałam, a dodatkowo wspierając się od paru lat naukami wspaniałych, przeklętych przewodników i przewodniczek, docieram do siebie i zdaje mi się, dostrzegam światełko w tunelu niewiedzy. Kim jestem i jak sobą się stać.

Podczas gdy w naszym świecie zewnętrznym dzieje się ogłupiająca zawierucha, dewastacja i destrukcja, i totalne pranie mózgu, w moim świecie wewnętrznym, w sferze głęboko osobistej, nastaje pewność i spokój.

A nawet, po wielu latach pojawiają się marzenia i fantazje o właściwym dla mnie życiu.

Bo ja, byłam trochę w matni. Zaplątałam się w pajęczynę przypadkowości i zaniechań – które de facto też są wyborem, ale biernym i dziecinnym. Dryfowałam.

Jedną z pierwszych zmian, które zauważyłam, jest to, że zaczęłam stać w swojej prawdzie i w zgodzie ze swoimi wartościami. Nie zmuszam się, nie działam wbrew sobie.

Następnie intuicja. Gdybym jej zawsze tak słuchała, to och… w jakim innym miejscu bym była. Teraz zaczynam bardziej być wrażliwa na jej subtelny głos. Choć i rozum, i impulsy dalej próbują ją zagłuszyć, chwytam w palce tę cienką strunę, jak nić pajęczą, tę falę dźwięku ze światła i mgły i próbuję iść za nią.

I oto co mi mówi. Mówi mi, że czas robić to, czego pragnie moja dusza, ponad wszystko.

Czas tworzyć, bo daje mi to nieskończoną wolność i radość. A wolność i radość to coś, po co żyjemy. Choć oczywiście także po to, by podtrzymać gatunek i przekazać geny, tak, ale jak już mamy te sprawy jakkolwiek poukładane, to czas by się cieszyć życiem i żyć nim według swojego planu.

Czas by ukazać światu moje zdjęcia, opowieści foto, które snuję w głowie, a potem zbieram w szufladzie mojego notebooka i kart pamięci. Czas dzielić się zachwytem, jaki czuję, patrząc na piękno natury, jej zmienność i siłę i nieustępliwość. Nie obchodzi mnie, że nie jestem w tym jedyna, że jest mnóstwo wybitnych artystów, którzy notabene, dysponują kosmicznym sprzętem za astronomiczne tysiące pieniędzy. Nie chcę się ścigać, konkurować, chcę się dzielić dla dzielenia i tworzyć dla tworzenia, z czystej potrzeby tworzenia.

Chcę malować burzę i mgławicę Oriona, galaktykę i las.

Pragnę dawać rzeczom nowe życie, szaty, makijaże. Renowować meble, malować je, odżywiać i ożywiać, żeby nie były już smutne i zakurzone. Chcę i robię to. I wiecie, co mnie skłoniło do tego Lockdown kowidowy! Sic! Wiem, że w tym czasie to między innymi artyści mieli nie-do-pozazdroszczenia. Otworzyło mi to oczy, że system, w którym żyję/żyjemy, jest wynaturzony i nie dam rady w nim działać dalej. Że jak pracuję, to nie mam nic z życia. Znacie to? Jestem pewna, że tak! Jestem przekonana, że jest nas tysiące pracujących na etacie za pieniądze, a potem w domu za darmo, zapętlonych w obowiązkach, terminach, przygotowaniach, wiecznych przygotowaniach do czegoś, czego nigdy nie ma, bo szybko, szybko i przyjęcie mija, a Ty nawet nie usiadłaś/eś nawet nie nacieszyłaś się smakiem, widokiem, odpoczynkiem.

Oczywiście – na razie dalej działam. Jestem jedyną żywicielką rodziny w tej chwili, miałam zmniejszoną pensję, chodzę do pracy, w której walczę (ostatnio głównie ze sobą), ale otworzyła się we mnie przestrzeń na dodatkowe życie.

Kolejna rzecz to walka o swoje. To odnosi się do stania ze sobą w prawdzie, ale jest bardziej na zewnątrz skierowane. Bronię swojego terytorium i w związku, i w relacjach zawodowych. Czasem się rzucam i szczerzę kły, częściej jednak odwołuję się do potrzeb i nazywam uczucia i wyjaśniam i staram się postawić na swoim.

Ponadto odczuwam ekscytację bo pojawiły się okoliczności dodatkowych zarobków oraz szanse na zyskanie dodatkowej przestrzeni na twórczość i odpoczynek. Wspólna przestrzeń warsztatowa i ogródek działkowy, brzmią jak spełnienie marzeń. Mam też plan na stronę z fotografiami i sklepem, w trzech językach. Już troszkę się złoszczę, bo nie mam zdolności czasowych i organizacyjnych, by się tym zająć, zbadać teren, warunki. Ale mam plany! A to po jałowych latach jest cudowne, zaskakujące, prawdziwe i oczywiste!

No i tak to idzie, tak to idzie.

Nowe idzie od morza.

„A ja mówię jest dobrze, jest dobrze, ale nie najgorzej jest…”

B.

Nigdy nie jest za późno na szczęśliwe dzieciństwo

_MG_4522_

Powiedział Wayne Dyer. Ostatnio wróciło to do mnie z kilku źródeł nie związanych ze sobą – jakaś audycja, jakiś tekst i podcast. To chyba jakiś znak z kosmosu. Moje dzieciństwo było bardzo cudowne i szczęśliwe, ale moje dorosłe dzieciństwo jest kulawę i ponure. Niestety, sama je sobie takim robię. Myslę, że czas uczciwie wziąć to sobie do serca… do mózgu!… do ciała… i siebie do działania.

Szczęśliwe dzieciństwo to zabawa. Ach, jak ja się dawno nie bawiłam. I nie chodzi mi o zabawę z dzieckiem lalkami lub gilgotki ale o robienie cegoś, co napawa radością, wywołuje śmiech. albo wynika z pasji, silnego pragnienia, by coś robić, robić i robić, aż robi sie godzina świt a człowiek nie jest zmęczony a wręcz kipi energią (choć patrzy przez szparki między powiekowe).

Teraz to, co przychodzi mi do głowy, co chciałabym robić, co było by „zabawą”, uskrzdlającą i źródłem radości, to:

  • powrót do fotografii i malarstwa (pomysły nie mieszczą się już w zielonym notesie)
  • mieć trochę więcej czasu na czytanie wspaniałych książek, które czekają przy łóżku
  • pichcić z przyjaciółkami i córką w naszej przytulnej kuchni jednogarnkowce, zupy i wegańskie ciasta, głośno śpiewać kobiece wiedźmińskie pieśni i dzielić się pysznościami, doświadczeniem i myślami
  • chodzić na długie spacery (z aparatem) dalekie i bliskie, cieszyć każdym listkiem, kolorem nieba i kłębiastością chmur (i tym, że dziecko da się sfotografować)
  • nauczyć się grać na pianinie albo czymś poręczniejszym… może ukulele a przynajmniej grzebień (w tym domu tylko ja jeszcze na niczym nie gram)
  • Znalezienie działki ROD w promieniu max. 8 minut na piechotę od domu z małą szopką (w której mogłabym mieć pracownię renowacji mebli i fotografii) i uprawianie tam wspaniałych roślin, ziół, krzewów owocowych i innych darów natury, jak u dziadka w Szczecinie, przy Włodkowica 24 sto lat temu
  • no i dredy… 20 lat o nich marzę, to chyba już wystaczy, prawda? 😉

Na początek tylko tyle 🙂

Kiedy teraz patrzę na powyższe słowa i pomysły, myślę, że wszysto jest w zasięgu ręki, blisko bo jest we mnie. W zasadzie na co ja czekam, dziewczyno?! Moje szczęśliwe dorosłe dzieciństwo zacznie się już dziś! (Zaczęło się wczoraj od wizyty ukochanej duszyczki – przyjaciółki).

Jakie są Wasze pomysły na szczęśliwe dorosłe dzieciństwo?

B.

 

pierwszość. co już było

Wszystko, co można powiedzieć o ludziach, już było.

Już wszystko, co mogłoby się wydarzyć, się wydarzyło.

Cała nadzieja, wiara w ludzkość, już była żywiona.

Już wszystko miało swój pierwszy raz.

Pierwszy stos,

pierwszy pal,

pierwszy gaz,

pierwszy gwałt.

Pierwsza wojna, pierwsza bomba, pierwszy Judasz, pierwszy wagon, pierwszy dół, pierwsza zdrada, pierwsze złamane sumienie, pierwszy rozkaz, pierwszy bunt, pierwsze pałowanie, pierwszy kamień, pierwszy rumieniec wstydu, pierwszy sekretarz.

Pierwszy był ostatnim.

Były pierwsze wojny, były pierwsze oszczepy, miecze, karabiny.

Nie znam nic, czego nie było

po raz pierwszy.

.

Coś dobrego też już było,

pierwsze oznaki wiosny, pierwszy upalny dzień, pierwszy śnieg, pierwszy zielony liść, pierwiosnek, pierwszy oddech, pierwszy krzyk, pierwsze spojrzenie, pierwszy pocałunek, pierwszy śmiech, pierwszy dreszcz i słodycz upojenia miłością i pięknem

drugiego człowieka.

 

Sto lat!

Ukochana!

Już pięć lat się znamy a raczej poznajemy i odkrywamy. Nasza relacja jest szczególna. W zasadzie ja jestem górą – z racji wieku, roli, pozycji i doświadczenia, ale to Ty mnie uczysz, pomagasz mi zdobyć to doświadczenie i inspirujesz do rozwoju i stawania się sobą. Za Tobą podążam, jako Twoja przewodniczka. To Ty wyznaczasz rytm życia, dnia i obowiązki – i chwała Ci za to. Staram się być coraz lepszą ale czasem czuję, że schrzaniłam coś. Dzisiaj po raz pierwszy tak zezłościłas się na mnie, że powiedziałaś „nie jesteś fajna”. Nie byłam w tym momencie fajna. Wybacz! Bardzo chcę być dla Ciebie fajna i żebyś była ze mnie zadowolona. Bardzo mi na Tobie zależy, bo jesteś wspaniałą osobą, wspaniałą towarzyszką podróży, najwierniejszą przyjaciółeczką i fascynującą i mądrą małą boginią życia!

Chciałam Ci podziękować za wszystko, czego dokonałaś w moim i naszym życiu w ciągu tych pięciu lat.

Kochana, nauczyłaś mnie życia, osadziłaś, umocniłaś – przestałam latać i skakać z kwiatka na kwiatek, zapuściłam korzenie i znalazłam swój dom, nasz dom. Bardzo lubię nasz dom.

Uwielbiam szykować codzienność z myślą o Tobie, byś czuła się bezpieczna, zadbana, spokojna. By było nam dobrze, wygodnie, przytulnie.

Uwielbiam czuć, że jesteś. Nasłuchiwać, jak zajmujesz się w swoim pokoju swoimi sprawami, głośno myślisz, bawisz się i pracujesz albo jak jesteś ze mną, towarzyszysz mi i rozmawiamy.

Uwielbiam robić Ci prezenty i niespodzianki. Chciałabym częściej!

Dziękuję, że towarzyszysz nam, że każdego dnia mamy u Ciebie czystą kartę i możemy na nowo wszystko zaczynać i każdego dnia Twoja miłość, ufność, wiara w nas i entuzjazm budzi się z Tobą świeża i nieskażona.

Chciałabym Ci wielu spraw oszczędzić. Wiem, że one jakoś Cię ukształtują, staram się wierzyć, że masz taki charakter, że będziesz dzięki naszym niepowodzeniom i trudnościom mądrzejsza, silniejsza i szczęśliwsza, niżbyś była, gdyby nasze życie szło gładko i bez skaz.

Dziękuję za Twój srebrzysty głosik, mądre oczy, przytulenia, głaskania i pocałunki, za Twoją radość, szczerość, niewinność, siłę, zdecydowanie, intuicję, spontaniczność, mądrość, prawdę, energię, przygody, olśniewający uśmiech, miłość i dobroć!

Przepaszam za wszystko, co zawaliłam. O wielu rzeczach nie wiesz. Że tak trudno mi było zaakceptować myśl o tym, że pojawisz się w moim życiu, że bałam się, czy będę dla Ciebie odpowiednia, że bałam się czy damy sobie radę, że bałam się, że przebimbałam swoje życie a teraz nie ma odwrotu, że bałam się, że to koniec. A to był dopiero początek! Początek pięknej przygody i najlepszej znajomości pod słońcem! Ale nie dałam sobie ani Tobie szansy, by się tym cieszyć, bo moim życiem zawładnął wówczas strach i smutek. Czy oczyścimy się z tego? Czy wybaczysz mi? Bardzo bym chciała pomóc nam w uleczeniu tych piekrwszych blizn na naszej więzi! Wiele rzeczy gdzieś się przebija, jak woda ze studzienki, nagle, niechcący i zostawia brudne smugi na naszej czystej miłości w rzeczywistości. Przepraszam Cię za to, kochana. To, co było pewnie gdzieś jest, gdzieś między nami, gdzieś w Twoim ciele zapisane, w duszy, w sercu. Zrobisz z tego dobry użytek, wiem to! Wtedy było wtedy, byłam inna, bałam się. Bo nie znałam Ciebie. Bo nie znałam Miłości. Mówią, że każde działanie jest przejawem emocji, która jest odpowiedzią na nasze zaspokojone lub niezaspokojone potrzeby. Mówią też, że nie popełniamy błędów, tylko działamy tak, jak umiemy najlepiej zgodnie z naszą wiedzą, możliwościami i emocjami w danym momencie, w odpowiedzi na nasze potrzeby. Pamiętaj o tym, bądź dla siebie wyrozumiała i dobra, troskliwa i uważna na siebie. Będzie Ci łatwiej ze sobą i z innymi. Uczę się tego dopiero i staram się zmianiać, pracuję nad sobą i mam nadzieję, że naprawiam się. Bardzo mnie motywujesz do zmiany i wzrostu. Dziekuję Ci za to każdego dnia!

Żałuję, że czasem postępuje emocjonalnie, ulegam złości, zmęczeniu, strachowi, gniewowi, głodowi, słabości, irytacji. Dziękuję, że przyjmujesz moje przeprosiny i wybaczasz mi, kiedy przyznaję się do złego tonu, złego słowa i nastroju. Dziękuję, że zawsze mnie wtedy wspierasz i dajesz nieskończenie kolejną szansę. Czy ja Ciebie też zawsze wspieram? Kochana! Mam nadzieję, że powiedziałabyś „tak”! A jeżeli byś się zawachała, chciałabym Ci tu, oficjalnie złożyć przysięgę, że pragnę tylko tego, by Cię  wspierać.

Gdzieś między wiedzą jak należy a rzeczywistym działaniem otwiera się wielka, zaskakująca próżnia, w którą czasem wpadam i po ocknięciu po drugiej stronie widzę, że źle coś głupio i niepotrzebnie zrobiłam, powiedziałam, użyłam bezsensownie ostrego tonu, zamyśliłam się i coś mi umknęło. Jak Ty to widzisz, czujesz i musisz z tym żyć? Mam sobie wiele do zarzucenia, chciałabym zacząć od nowa wiele dni. Ale wiele – uważam – miałyśmy cudownych, szczególnie, jak miałyśmy czas i przestrzeń tylko dla siebie i byłam uważna i skupiona na Tobie. Fajnie, że mamy takie dni! Chciałabym ich mieć jak najwięcej. To w sumie prostsze niż mi się zdawało. Na przeszkodzie stoję sobie tylko ja.

Moja najukochańsza istoto na Świecie!

Życzę Ci, żebyś w swoim życiu lubiła siebie taką, jaka jesteś, kochała siebie, wybaczyła sobie wszystko i lubiła być ze sobą. Życzę Ci szczęścia!

Żebyś znała swoje mocne strony i umiała z nich korzystać dla siebie i świata. Życzę Ci pogody i radości!

Żebyś swoje strony, które są nie tak mocne akceptowała i rozumiała i potrafiła je wzmiacniać, gdybyś uznała, że tego pragniesz. Życzę Ci zdrowia!

Żebyś spotykała ludzi, co nadają na tych samych falach co Ty i takich, co mają wspólną matrycę osobowościową. Życzę Ci miłości i przyjaźni!

Żebyś ceniła piękno świata i sztuki, mądrość, naturę, cud istnienia, bogactwo i hojność przyrody i ludzi. Życzę Ci bogactwa i obfitości!

Żebyś planowała, marzyła a potem to realizowała i czuła wielką satysfakcję, spełnienie i miłość płynąca z Twoich działań. Życzę Ci powodzenia!

Żebyś dalej była tak zdecydowana i pewna siebie i tego, czego potrzebujesz i nie bała się przeszkód. One się pojawiają ale tylko w głowach niektórych ludzi – oby nie w naszych! Życzę Ci spełnienia marzeń!

Życzę sobie i światu, byśmy czuli się lepiej dzięki temu, że jesteś. Jakkolwiek wybierzesz, jakiekolwiek jest Twoje powołenie – wiem, że uczynisz świat lepszym!

Życzę Ci, żebyś miała kochane/ych koleżanki i kolegów w przedszkolu i na podwórku, żebyś miała ulubione zabawki i miała świetny czas na zabawy, przygody i odkrywanie świata!

Wszystkiego najlepszego, Córeczko!

Kocham Cię,

Mama

 

 

Mały Maciuś, lat 41.

Przedstawiam Państwu małego Maciusia, lat 41.

Mały Maciuś nie wie, skąd biorą się czyste skarpetki i majtki.

Mały Maciuś potrafi ugotować jedną potrawę (pieczony ser i makaron z pesto).

Mały Maciuś właśnie pojął, że są rachunki.

Mały Maciuś ciągle zapomina, że po użyciu naczyń należy je umyć, a po wykorzystaniu wszystkich kubków z szafki w szafce kubków brak. Wtedy jedzie na espresso na stację benzynową….

Mały Maciuś nie płci mandatów ale popełnia wykroczenia i łamie przepisy.

Mały Maciuś żyje z kobietami i wtedy ma gdzie spać, mieszkać i zjeść. Mieszka najchętniej za darmo, dodatkowo mając w ofercie przyjęcie wiktu i opierunku. Gospodynie bierze na miłość, litość albo na dziecko.

Mały Maciuś, choć na wizytówce ma dyrektor artystyczny, nie ma nic na własność, ani domu, ani samochodu, ani komputera. Nic. Nigdy nic nie miał. Nawet własnego kubka ani łyżki.

Mały Maciuś był wiecznie w drodze, wiecznie uciekał.

Mały Maciuś nie ma ani adresu zamieszkania, ani konta w banku, ani stałej pensji.

Mały Maciuś ma dzieci, każde z inną kobietą.

Mały Maciuś jest rozwodnikiem z orzeczeniem swojej winy. Na szczęście w małżeństwie nie było dzieci.

Mały Maciuś ma duże długi.

Mały Maciuś nie spłaca swoich długów. Czeka aż się przedawnią albo wierzycielka umrze.

Mały Maciuś nie mówi o problemach, nie uprzedza o wyzwaniach i planach. Stawia przed faktem dokonanym. Na przykład – w połowie miesiąca, po wydaniu na opłaty i życie Twojej pensji, mówi: „W tym miesiącu zarobię tylko 200 zł. Masz pomysł za co będziemy żyć? Hę?”

Mały Maciuś wymaga dużo, oczekuje więcej, należy mu się wszystko. Głównie seks i bliskość.

Mały Maciuś chwali się Twoimi sukcesami, ale nie wpiera Cię w rozwoju. Chce byś pracowała, lecz gardzi Twoją pracą.

Mały Maciuś mawia: „Ty zawsze!”, „Ty nigdy!”.

Mały Maciuś łata dziury, gasi pożary, odwala prowizorkę. Byle jak, bez ładu i składu. łapu capu.

Mały Maciuś wszystko przelicza na pieniądze. Wszystko, co Ty robisz i co Ciebie interesuje. Swojego czasu na jutjubie nie przelicza.

Mały Maciuś czyta 2 książki na pięć lat. Jest za bardzo zajęty.

Mały Maciuś upija się i często w nocy wychodzi.

Mały Maciuś nie może spać, bo czuje sie odtrącony.

Mały Maciuś nie zje tortu, który mu upiekłaś na urodziny.

Mały Maciuś mówi, że skoro nie chcesz z nim spać, jest z Tobą coś nie tak, masz problemy z hormonami i powinnaś iść do seksuologa. I że mogłabyś mu zrobić przynajmniej rączką.

Mały Maciuś ma piękne oczy, wyobraźnię, talenty, czarujący uśmiech, wspaniałe poczucie humoru i niski, nieziemski głos.

Mały Maciuś jest na terapii.

 

Jak każdy normalny człowiek! (czyżby?)

Psychoterapeutka: Czy Pani jest … feministką?! Nie, chyba nie… Prawda?

Żona: Tak! [„Jak każdy normalny człowiek.” chciałam dodać, ale się autoocenzurowałam!]

Mąż: Jest, jest. I to skrajną. Wystarczy spojrzeć na jej książki na półkach, same o kobietach!

Straszne! Książki o kobietach są amoralne i szerzą zepsucie i są przyczyną rozpadu prawdziwego polsko-katolickiego małżeństwa! (czyżby?)

 

Zdarzyło się Wam, że w ważnym momencie, kiedy mogliście/mogłyście przemówić własnym głosem, tego głosu Wam zabrakło? Doskonała, szczera, mądra, błyskotliwa, cięta, po prostu zadowalająca Was odpowiedź przyszła… po kilku godzinach? Po wzięciu oddechu? W momencie, kiedy robiliście/robiłyście obiad i nagle to coś do Was wróciło?

Przede wszystkim nagle wtedy widzicie siebie i okazuje się, że nie ma się czego wstydzić.

Powyższy trialog nie był radosny, entuzjastyczny. Zawsze wiem, kiedy ktoś rozumie feminizm inaczej niż ja. Nie trawię tego tonu, w którym pobrzmiewa pogarda, niedowierzanie i głębokie niezrozumienie dla wartości przeze mnie wyznawanych, dla mnie fundamentalnych i ważnych. Bardzo lubię naszą psychoterapeutkę, bo robi dobrą robotę ale poglądowo bardzo się różnimy.

Tak, na moich półkach i stoliku leżą same książki o kobietach. Są książki o kobietach i przez kobiety, są feministyczne, historyczne, poetyckie, biograficzne, są powieści, opowiadania, erotyki, katalogi, albumy, dzienniki, listy, podróżnicze, filozoficzne, socjologiczne, psychologiczne, poradniki, medyczne, ezoteryczne, eseje, wywiady, krytyka, publicystyka, literatura polska i obca.

Obca.

I tak: jestem feministką. Może czas poczuć się z tego powodu dumną, zadowoloną? Może czas, by nie bronić się, jakby to był najgorszy zarzut, obelga, coś podejrzanego, wręcz amoralnego?! Jestem, do cholery! JESTEM cholerną skrajną feministką! Hell yeah! Uważam, że osoby płci żeńskiej i męskiej (i przedstawiciele innych płci biologicznych i kulturowych) mają niezbywalne, naturalne, powszechne prawo do życia całym swoim szczęśliwym, bezpiecznym, satysfakcjonującym i spełnionym życiem i do posiadania równych społecznych, politycznych, ekonomicznych praw. I obowiązków.

Jestem tą feministką, tą skrajną. A zostałam nią, bo nie wiedziałam kim jestem i gdzie jest moje miejsce w moim życiu. Czy mogę mieć inne, niż oczekiwane społecznie plany, potrzeby i ambicje? Ciekawi mnie moja własna droga do feminizmu. Byłam f. zawsze.

Od kiedy rozczarowana przeglądałam podręczniki do historii i nie znajdywałam tam kobiet.

Od kiedy nie czułam, że na kobiecą historię [właściwie: herstorię] i doświadczenie, kobiecą przestrzeń, kobiece wartości i postrzeganie świata jest miejsce w debacie publicznej, rodzinnej, szkolnej, towarzyskiej.

Od kiedy mój głos nie był słyszany.

Od kiedy przerywano mi wypowiedź.

Od kiedy musiałam (czyżby?) słuchać nudnego napuszonego wywodu mądrego pana. Dominujące męskocentryczne widzenie historii i świata oraz samych kobiet tak zdominowało otoczenie i kulturę, w której dorastałam i rozwijałam się, jako człowiek, że jako dwudziestokilkulatka nie wiedziałam kim jestem i co to znaczy być kobietą i czy w ogóle warto nią być.

I wtedy przyszedł on. Feminizm. Wyzwolenie do samej siebie. Wyzwolenie do wolności od narzuconego ideału, roli i maski. Wolność, którą dało poczucie siostrzeństwa, przynależności, zrozumienia, wspólnoty przekonań, zainteresowań, ambicji i empatii oraz wspólnego (choć różnego) doświadczenia. Wsparcie i oparcie było bezcenne. 

I nie: nie mówiłyśmy o tym, jak nienawidzimy mężczyzn. Nie mówiłyśmy o przemocy. Nie mówiłyśmy o paleniu staników, kastracji, męskiej dominacji. Ani o paznokciach czy obiadach.

W każdym razie nie tylko.

Odnajdywałyśmy siebie i swoje miejsce w literaturze, kulturze, historii, prawie, społeczeństwie, nauce, we własnym ciele. Odnajdywałyśmy nasze siostry, poprzedniczki, matki, prapraciotki, odważne, mądre i silne, tak różne od nas i tak nam bliskie i podobne. Odnajdywałyśmy nasze miejsce i siłę z radością, dumą, ulgą, szczęściem. Odnajdywałyśmy w sobie miejsce na siebie same. Na własne życie całym życiem. Własne kobiece ciało, pasje, poglądy, potrzeby, różnice, niespójności, niesubordynacje, integralność i wielką empatię do świata, kobiet, mężczyzn i wszystkich pozostałych Ziemian, ludzko i nieludzkoosobowych. I do planety. A nawet jeszcze dalej. 

Tym jest dla mnie feminizm.

Więc dlaczego znowu nie umiałam użyć swego głosu?

 

PS.1. Źródłem problemów w moim związku może właśnie być feminizm. Lepiej poświęcić prawiemałżeństwo czy feminizm? (Pytanie retoryczne)

PS.2. Jak feminizm, to może jestem innej orientacji? (Serio, coś podobnego padło…) Nie. Mój popęd jest wybitnie nakierowany na płeć męską.

PS.3. Są różne feminizmy, założenia, grupy, postulaty, pomysły, fale, metody. Wszystkie łączy jedno: pomówienia ich, oczernianie, przypisywanie im histerii, wariactwa i nienawiści do przedstawicieli płci męskiej. Bull shit!

PS. 4. Widziałam, że wydana została w Polsce książka Chimamandy Ngozi Adichie „We should all be feminists”. Dziękuję Beyonce, za polecenie mi tej wspaniałej autorki! ❤

 

Top nieobecnych od wszechczasów

Tak zwany trójkowy top wszechczasów, lista wykluczenia totalnego jednej płci z udziału w działaniu, współkreowaniu kultury muzycznej, od lat 60, różnych stylów. W tym roku przeszkadza mi jeszcze bardziej nieobecność kobiet i piosenek przez nie wykonanych. Załapałam się na dwie, w tym jedną z zespołem.

Kobiety śpiewają na 41 i 48, jedna na 81 miejscu!

Połowa ludzkości ma trzy reprezentantki. Spośród wszystkich wykonawczyń, kompozytorek, wokalistek, piosenkarek, twórczyń totalnych, wielkich głosisk, performerek, songłrajterek, gwiazd jednego (ale hitu), tworzących muzykę  w kulturze zwanej umownie zachodnią, grupa facetów wybrała trzy, które byli w stanie przełknąć. Sinead, Kate Bush i Dolores O’Riordan.

Męscy, biali, hetero faceci zaliczali nie raz po kilka razy miejsca w jednej dziesiątce. Bardzo lubię i znam wszystkie te dzieła. Kocham „Careless whisper”, „Purple rain”, „In the air tonight”, „Kayleigh”, Queen jestem fanką chyba od urodzenia, bo jak umarł Freddie to płakałam a byłam wszak dzieckiem. No dobra, akurat George Michael i Freddie Mercury – a i Prince, nie całkiem pasują do stereotypu męskiego, białego, hetero-mena. Kto tam jeszcze, no jasne! „High hopes”, „Shape of my heart” i „Brothers in arms”, „Arahja” i „Dni, których nie znamy”. Ale do pełni szczęścia zabrakło mi czegoś.

Czego?

Tego, żeby jakaś baba, której udało się wedrzeć na scenę, wydać płyty i zostać zapisaną w pamięci pod swoim imieniem i nazwiskiem, żeby ta baba wyśpiewała  kobiecym głosem moje uczucia, mój ból, moje doświadczenie, moje pożądanie, moje rozstanie, moją tęsknotę, moją samodzielność, moje siostrzeństwo, moje macierzyństwo, moje szaleństwa i dziwności, moje zachwyty, moje przeczucia, moje zainteresowania, moje spojrzenie, moje subtelne stany około menstruacyjne i moc moich poprzednich wcieleń i bogiń.

Żeby ryknęła głosem jak młot, jak dzwon,  lub idealnym jak srebrzysta struna księżyca rozerwała serce na strzępy i wstrząsnęła  jego szczątkami i pokazała jak boli, gdy facet ukochany żeni się z inną albo jak to być niepasującą, wykluczoną, prawdziwą.

Żeby delikatnie ale i z całą mocą wyśpiewała o miłości, tworzeniu, dawaniu życia a nawet zabawie albo nudnych facetach. Opisała, jak to jest leżeć w (męskich) ramionach, być zakochaną i się starać. Albo opowiedziała mrucząc, zawodząc, ozdabiając w nieskończoność jakąś opowieść, posnuła, poplotła, zaczarowała.

Zabrakło:

Kate Bush, samodzielnej,

Elli Fitzgerald,

Amy Winehouse,

Whitney Houston,

Tori Amos,

Tracy Chapman,

Bjork,

Tiny Turner,

Pauli Abdul,

Celine Dion,

Adele,

Beth Gibbons,

Mariah Carey,

Alicii Keys,

Glorii Estefan,

Janis Joplin,

Barbary Straisand,

Sary Bareilles,

Christiny Aguilery,

Madonny,

Joni Mitchell,

Etty James,

Niny Simon,

Diany Ross (i The Supremes),

Bonnie Raitt,

Dolly Parton,

Ann Wilson,

Chrissie Hynde,

Patsy Cline,

Beyonce,

Arethy Franklin,

Natalie Cole,

Ledisi,

Destiny’s Child,

Fantasia,

Phyllis Hyman,

PJ Harvey,

Annie Lenox,

Skin,

Diamandy Galas,

Lisy Stainsfield,

Patti Smith,

Marianne Faithfull,

Bacarra,

Cyndi Lauper,

Lady Gaga,

Debbie Harry,

Gwen Stefani,

Spice Girls,

Bonnie Tyler,

Cher,

Precious Wilson (Eruption),

Alannah Myles,

4 Non Blondes,

Lauryn Hill,

Gladys Knight,

Alanis Morisette,

Sade,

Tanity Tikaram,

Erykah Badu,

Niny Hagen,

TLC,

Dusty Springfield,

Joan Osborne,

En Vouge,

The Hole,

Vanessy Paradis,

Toni Braxton,

Nelly Furtado,

Grace Jones,

Natashy Atlas,

Nneki,

Eva Cassidy,

All Saints,

Stevie Nicks,

Pat Benatar,

Joan Jett,

Lity Ford,

Sandra Nasić (Guano Apes),

Kasi Nosowskiej,

Beaty Kozidrak,

Florance and the Machine,

Rykardy Parasol,

Alabama Shakes,

Kayah,

Edyty Górniak,

Diany Krall,

Neneh Cherry,

Roisin Murphy,

CocoRosie,

Suzanne Vega,

Sheryl Crow,

Roxtte,

Karen Carpenter,

Billie Holiday,

Donny Summer,

Peggy Lee,

Glorii Gaynor…

Nie chce mi się dalej pisać. Ale wiecie o co chodzi. Pamiętajmy, że wyniki topu zależą od głosów słuchaczy. Słuchacze nie życzą sobie kobiet w topie wszechczasów. Kobiety nie życzą sobie takich słuchaczy!

Ała! Jak to boli!

Nikt się nie spodziewał… kolejnej seksistowskiej reklamy! I wtedy nagle, znienacka otwierają się drzwi, w autobusie, prasie, internetach, dopadają Cię i … nic już nie jest takie jak było. W moim mieście wiszą bilbordy radia z ładną dziewczyną która, pech chciał, przypadkiem akurat, na wysokości piersi trzyma dwie wielkie kule dyskotekowe!

Ale urwał!

Taki dowcip, żart, na zasadzie gry w skojarzenia. Radio – wiadomo: cycki!

Narty – cycki.

Rajstopy – cycki.

Hemoroidy – cycki.

Opony zimowe plus płyn do spryskiwaczy – cycki.

Wyprawka szkolna – cycki!

Zaparcia i biegunki – cycki.

(Jest nawet taka strona o szczuciu publiki cycem z lewej i prawej)

Naprawdę, widać że autor tej złotej myśli reklamowej musiał mocno, ale to bardzo mocno… być w dzieciństwie krzywdzony w głowę, bo inaczej dlaczego tak ciężko mu  zauważyć, że od kilku lat żyjemy w Europie, w XXI wieku, jest raczej postęp, cywilizacja, edukacja, panuje „ideologia dżender” i uprzedmiotawianie i wykorzystywanie wizerunku ciała kobiecego w reklamie w przestrzeni publicznej coraz częściej spotyka się z niezgodą, są pase i anachroniczne. Ale nie, autor jest na to ślepy i głuchy.

Poziomy zacofania i oszołomstwa są różne i często bardzo poważne i dotkliwe, zwłaszcza jeżeli chodzi o kulturę wizualną. Jak mówi popularne przysłowie: „Co się widziało to nie nie da od-zobaczyć”. Przykładem będzie niech reklamowanie ciężkich problemów psychiatrycznych przez podniecających się krwawymi ilustracjami, epatującymi skrajnym okrucieństwem wobec dzieci, sadystów, występujących pod płaszczykiem ochrony życia napoczętego. A od wczoraj podobny poziom debilizmu i wsteczności zaprezentowali autorzy głośniej reklamy enerdżi drinka Diabeł. Postanowili oni zaszaleć i nie liczyć się z życzliwą opinią publiczną. Po sarmacku, po pisowsku, z wielkim szowinistycznym bananem na gębie, na zasadzie: „my sobie tu możemy, bo to jest nasz kraj, nasz drink, nasza reklama i nikt nam nie będzie mówił, co możemy robić i jak, bo to jest nasza polska tradycja i kultura, jakeśmy krajem katolickim, że kobiety to kobiety, a mężczyzna to pan i władca” wywali w internet reklamę.

Na reklamie widzimy kobietę unoszącą wzrok. Ma bieliznę (koszulkę na ramiączkach), wisior i garbaty nocek. Pod bródkę trzyma ją męska dłoń. Podpis informuje, że zaraz coś będzie miała w ustach i ona już tam wie co, i że można oznaczać panny, co lubią czuć smak diabełka w ustach. Nie ratuje ich analogiczna reklama z mężczyzną.

Tadaaam! Żyjemy w kraju, gdzie kobiet jest więcej niż mężczyzn, o przeszło półtora miliona!

Kobiety częściej robią zakupy.

Kobiety częściej zwracają uwagę na reklamy, większość reklam jest kierowana do kobiet.

Kobiety też pracują, uczą się po nocach, zarabiają pieniądze (no, to inny temat ile), jeżdżą samochodem i także piją enerdżi drinki. Kogo miała zachęcić ta reklama i do czego? Wypuszczenie tego szajsu było bardzo odważne i ryzykowne, mam nadzieję, że to była pierwsza i ostatnia reklama napitku i pomysłodawcy kampanii, który w poniedziałek, mimo najszczerszych przeprosin, wyjedzie z firmy na swoim krześle obrotowym, obklejony podpaskami, z wilczym biletem i zmieni zawód na mniej szkodliwy społecznie.

 

 

 

Tylko ćśsiiiii…

Mam taką małą tajemnicę: lubię od czasu do czasu złapać porządne przeziębienie, ale takie, które prowadzi do kilkudniowego wypoczynku w łóżku a nie takie, które można przechodzić. Dzieje się tak nie dlatego, że nie idę do pracy albo, że ktoś poda mi kolację do łóżka i umyje za mnie naczynia. Bo to wcale nie musi być prawda, prawda?

Mogę czytać. Na legalu: leżę i czytam.

Bo jak się jest chorym i się leży, to nie ma się za dużo możliwości do pożytecznego spędzania czasu, jest się odrobinę… jakby… nieczynnym/ą.

I lecą książeczki, jedna za drugą. Pach, pach.

To jest najlepsze, co może być. Jak w szkole albo na studiach, kiedy nie było dzieci, tylu obowiązków, zależności, jak nie trzeba było każdej wolnej chwili wykorzystywać na poskładanie prania, zaplanowanie jutrzejszego obiadu, spakowania śmieci wysypujących się z kosza czy oczyszczenie lodówki z zapyziałych resztek, fu. To były czasy, gdy gotowałam obiad na 4 dni lub więcej i nie marudziłam sobie, że mam ochotę codziennie na coś innego, bo ten bigos już jemy od środy! To były czasy, kiedy sama decydowałam, czym i kim się zajmę po powrocie z uczelni lub pracy. To były czasy, kiedy mogłam oddawać się najbardziej ekscytującemu zajęciu pod słońcem: czytaniu.

Nie ma bowiem dla mnie nic bardziej ciekawego, wciągającego, podniecającego, pociągającego, ekscytującego, fascynującego, rozwijającego, wzbogacającego, poszerzającego horyzonty i pole wrażliwości, uczącego, obrazującego i towarzyskiego, uzależniającego niż aktywny kontakt wzrokowy ze słowem pisanym w postaci książki.

I chociaż zmienił się odrobinę kaliber literacki i treściowy obecnie preferowany przeze mnie, każda chwila wolna, nie wykorzystana na literaturę, to chwila bezpowrotnie stracona.

Moje ulubione naokoło-czytelnicze czynności to:

  • czytanie magazynu „Książki”, oraz innych materiałów zawierających artykuły i wywiady z pisarkami i pisarzami
  • robienie listy książek do wypożyczenia i przeczytania
  • wertowanie katalogów biblioteki i zamawianie pozycji
  • chodzenie po księgarniach, bibliotekach, antykwariatach po to by zorientować się co jest i co warto przeczytać (z powodu deficytu miejsca oraz pewnych ekologicznych względów, przestałam na jakiś czas kupować książki)
  • każdą przeczytaną książkę (od 1998 roku) zapisuję w zeszycie, który staram się przeglądać regularnie, dzięki temu pamiętam każdą okoliczność życiową, miejsce i sytuację, które działy się wokół książki (chłopaki, matura, śmierci, zajście w ciążę, urodzenie dziecka, inne mniej ważne), np. pozycja 241 to „Imperium słońca”, wrzesień 2006, praca w modnym sklepie.
  • wypisywanie najmocniej przemawiających do mnie fragmentów lub zdań z książek w specjalnym brulionie 1000 stron A4 (od 1999)

Jestem przeziębiona, mówiłam już?

🙂

 

Jedno małe zdanie

Z radością przeczytałam artykuł o końcu świata.

Potwierdził moje refleksje i obawy. Stąd radość. Ludzkość (gatunek) nie jest najbystrzejszym i najodpowiedzialniejszym gościem na Błękitnej Planecie.

Wiadomo:

wszystko co współdzielimy z innymi gatunkami niszczymy, trzebimy, tępimy, wysysamy do cna. Zużywamy za dużo wody pitnej i ją zatruwamy przy okazji, żremy w nadmiarze mięso (nad)produkowane w wielkich toksycznych farmach przemysłowych, masakrujemy glebę, wody głębinowe, rzeki, morza, oceany; wyżynamy w pień nie tylko Puszczę Białowieską ale wiele innych puszcz i lasów deszczowych, to samo robiąc z dzikimi zwierzętami lądowymi, wodnymi i z pogranicza trzech stref. Wyrzucamy dżyliony śmieci (nadprodukownych i niepotrzebnych) oraz elektrośmieci, itd. Psujemy życie, ogólnie i wszechstronnie. Bez szacunku i autorefleksji. Produkujemy, produkujemy i produkujemy nie potrzebne gadżety – substytuty uczuć, myśląc, że nasza ochota na hambuksa z krewetkami jest ważniejsza niż czyjeś życie. Taka prawda!

Tysiące naukowców już wiedzą, że doigramy się.

Ale teraz uwaga. Najlepsze było w akapicie, gdzie autor podawał informację o tym, co ludzkość może zrobić, żeby jeszcze jakoś zdążyć naprawić swoje błędy. Oczywiście przede wszystkim ograniczyć wzrost populacji. I tu też się zgadzam.

Tym, co miało by pomóc w ograniczeniu nadprodukcji osobników ludzkich jest, zdaniem autorów….

…..uwaga….

„większe upowszechnienie planowania rodziny i programów edukacyjnych dla kobiet.

Powtórzę: „dla kobiet”.

Serio?!

Łał!!!! Czyli ci zajebiści naukowcy, którzy badają tak bardzo starannie obszary martwe wód i zatok, stężenie azotanów w wodzie glebie, ilość metanu uwalniającą się rocznie do atmosfery i inne ważne i potrzebne rzeczy nie wiedzą, że edukacja samych kobiet nie wystarczy, bo    za    p o c z ę c i e   d z i e c i     s ą     o d p o w i e d z i a l n e      d w i e        p ł c i e?! 

Skąd my to znamy?!

To może oznaczać dwie rzeczy:

Pierwsza: że mężczyźni w krajach, gdzie rodzi się najwięcej dzieci, które mogą stanowić problem, nie uczestniczą w akcie płodzenia. Czyli tam występuje… dzieworództwo?! To by była dla wielu kobiet bardzo dobra wiadomość… Znam jedną singielkę, która chyba chciała by tam pojechać.

Druga: kobiety da się wyedukować w tej materii a mężczyzn nie. Ale dlaczego?! Czy są za głupi czy za wrażliwi?! Czyżby oni nie chcieli wiedzieć, że ich wkład ma znaczenie? Ale czemuż by pozbawiać ich tej cudownej wiedzy i świadomości?! Z jakiego powodu mieli by być pozbawieni tego – owszem: trudnego i wymagającego ale jakże wzbogacającego i uszlachetniającego elementu bycia człowieczym człowiekiem, jakim jest odpowiedzialność? A może to dla nich zbyt straszne, przytłaczające, wiążące, trudne i nie zgodne z ich naturą?!

Chłopaki (ci, co nie wiedzą jeszcze), teraz powiem coś bardzo ważnego. Powiem, jak to już jest w przyrodzie – bo jednak jesteśmy jej częścią. Jeżeli za sprawą swojego penisa, zostawiacie swoje nasienie w drogach rodnych kobiety (tak to ładnie ujmował Kurt Vonnegut, to nie moje) to istnieje prawdopodobieństwo, że zostaniecie ojcami. Bardzo proszę przetłumaczyć wcześniejsze zdanie (bez nawiasu, chociaż o Kurcie też warto gdzie wspomnieć) na wszystkie języki i dialekty świata. Myślę, że to powinno wystarczyć na początek. Potem można programy edukacyjne wprowadzać, dla zaawansowanych: dla tych, co już wiedzą:

  • takich, co będą chcieli świadomie unikać tego przywileju, jakim jest powołanie do życia nowego człowieka oraz
  • dla takich, którzy będą chcieli świadomie uczestniczyć w akcie tworzenia. Wtedy można zaproponować metody planowania rodziny i zapobiegania ciąży obu partycypującym w zapładnianiu płciom.

Jestem przeciwna dyskryminacji mężczyzn i protestuję przeciwko odmawianiu im dostępu do edukacji seksualnej i przygotowywaniu do życia w rodzinie!

Pozdrawiam „kilkanaście tysięcy naukowców”!

 

PS. Wielkie korporacje przemysłowe (np. spożywcze, farmaceutyczne) zatruwające i zmieniające środowisko naturalne, przeważnie w rękach swych dzierżą mężczyźni. Bardzo proszę o przygotowanie specjalnego programu edukacyjnego i dla nich!